Tworzę teksty, które pozwalają na zwiększenie sprzedaży Twoich produktów lub usług. Dbam o merytoryczny i atrakcyjny przekaz tworzony w oparciu o moją wiedzę oraz sugestie Klientów.

Kiedy po raz pierwszy czytałam teksty o zaletach freelancingu, szybko zauważyłam, że niemal w każdym akapicie mowa jest o wolności. Oho! Z niemałym trudem przypomniałam sobie siebie sprzed lat dziesięciu (no dobra, piętnastu) i odkurzyłam ówczesne ideały: hippisi, ukwiecone łąki, wino, gitary i śpiew, zero wyścigu szczurów i biurkowego dress codu, żadnych budzików nastawionych na 5/6/7 w nocy. I tak dalej, kto kontestował (przynajmniej mentalnie), ten wie.

Właśnie smakuję tę wolność, siedząc przy komputerze w wygodnych dresach, czyli stroju każdego szanującego się freelancera. Ciekawa jestem, które jej aspekty doceniacie najbardziej. Zakładając, że doceniacie, rzecz jasna 😉

Brak szefa

Nie każdy z moich niegdysiejszych przełożonych był krzyżówką ciemiężyciela chłopów pańszczyźnianych i baby jagi, ale nie ukrywam, że ten aspekt życia tzw. wolnego strzelca bardzo mnie uradował.

A później…

Okazało się, że szef jednak istnieje. Jest bardzo blisko. Nie, to nie klient. To mój perfekcjonizm. Ten sam, który kazał mi wygrzebywać się z łóżka około trzeciej w nocy, by raz jeszcze przemyśleć, czy w drugim akapicie setnej strony tekstu nie warto jednak postawić przecinka po „niestety”. Czy nie muszę jednak doszukać się jeszcze pięciu zalet fotowoltaiki, czy udało mi się przekonać do licówek stomatologicznych nawet tych, którzy stracili zęby jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego… Miłościwie panujący perfekcjonizm. Szef jeden, taki i owaki.

Brak odgórnie wyznaczonych godzin pracy

Pracujesz kiedy chcesz i zgodnie z twoim zegarem biologicznym. Możesz wysypiać się choćby do południa, możesz walić w klawiaturę oświetloną romantycznym blaskiem księżyca. Albo pracować w systemie zmianowym. Albo robić sobie wolne w środku tygodnia, by potem nadrobić zaległości. Nadrobić bądź nie.

A później…

No i oczywiście, że mentalnie tkwię w pracy non stop, a w planowaniu strategii skutecznego promowania męskich majtek nie przeszkadzają mi weekendy, święta, weltschmerz i dylematy świnki Peppy.

Wolność wyboru klienta

Pracujesz z kim chcesz, uprzejmie, ale stanowczo, kończąc kontakt zawodowy ze wszystkimi osobami, z którymi z jakichś względów ci nie po drodze. I nie obawiasz się przy tym, że za chwilę wszystkowiedząca góra utopi cię w porannej kawie albo połknie wraz z eko lunchem.

A później…

Tym razem nie tak, jak myślisz 🙂 Początki okazały się wiadome, ale ostatnio dojrzewam do tego, że warto – czasem nawet kosztem nieznośnej lekkości portfela – odpuścić współpracę, która okazuje się dla mnie uciążliwa. Jasne, że nigdy nie przed sfinalizowaniem zadania i pochopnie. Doceniam, że ktoś zdecydował się powierzyć swój projekt/tekst/problem właśnie mnie.

Niech żyje wolność, wolność i swoboda…

Finał będzie optymistyczny. Cieszy mnie każda udana współpraca, celebruję (wciąż jeszcze?) chwile, w których ktoś mówi, że jest bardzo zadowolony z jej efektu. Ubóstwiam brak dojazdów do pracy, moją nocną pisaninę, brak towarzystwa, zebrań, spotkań, raportów i autoanaliz.

Nie żałuję karty multisport, owocowych piątków i bezglutenowej środy, nie żałuję tym bardziej, że nikt nigdy mi takowych benefitów nie zaproponował 🙂

Nie wiem, czy są wśród moich znajomych osoby, którym chciałabym polecać freelancing. Chyba nie. Wszystko wskazuje na to, że praca etatowa im odpowiada. No i jest jeszcze przecież opcja połączenia pracy etatowej z indywidualnym poszukiwaniem zleceń. Co wybierasz? 🙂